niedziela, 3 maja 2015

Przenosiny

Tak jak już wspominałam - blog przeniesiony na Kroniki Wody - początek
Znajduje się tam pierwszy rozdział, jednak jeszcze nie zbetowany. Kolejne rozdziały dodam, jak tylko dogadam się z Betą :)

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział 3

Kilka kolejnych dni spędziłam na budzeniu się i zasypianiu, mieszając jawę ze snem. Wszystko wydawało mi się błyszczące i włochate. Nieznośny ból rozdzierał każdą komórkę mojego ciała.
Każdego dnia docierało do mnie coraz więcej z rzeczywistego świata. Spałam spokojniej i coraz rzadziej. Ból nieco zelżał choć nadal był nie do wytrzymania.
Pewnego dnia gdy nie mogłam zasnąć przyszedł do mnie nieznajomy i zaczął coś mówić. Na początku trudno było mi wychwycić słowa lecz z czasem przyzwyczaiłam się do tego.

-Nie wiem czy mnie słyszysz. Leżysz tak od tygodnia, a ja nawet nie wiem czy wyzdrowiejesz! To moja wina. To był po prostu głupi odruch wiesz? Nie chciałem by tak to się skończyło. Nie zauważyłem cię. Ja... Chciałem po prostu sprawdzić co było źródłem tego hałasu sprzed tego dnia. Specjalnie zapaliłem ognisko, by obaczyć czy ten ktoś odważy się przyjść. Jednak potem... Gdy nikt nie nadchodził straciłem nadzieje. Nadzieje, że ktoś jest  na tej wyspie oprócz mnie, a potem... Straciłem szanse. Po prostu spierdoliłem to! Przecież ja cie mogłem zabić! O ile już tego nie zrobiłem... Małpy umierały po kilku godzinach od tej trucizny. Inne zwierzęta podobnie. Ale ty żyjesz. - Przerwał na chwilę.
-I mam nadzieje, że przeżyjesz bo nie wybaczę sobie jeśli... Co?! Mówiłaś coś?
-Wo...dy...
-Już ci dam. Cholera! Dlaczego musiała się teraz skończyć!? Zanim dojde do źródła minie trochę czasu.
-Jama... Pod... Zie...
-Gdzie? Powiedz mi gdzie! - nie opowiedziałam mu. Zasnęłam. Albo zemdlałam? Jak przez mgłę docierały do mnie słowa chłopaka. - Nie umieraj. Nawet sobie nie żartuj. Znajdę wodę, a ty się z tą nie ruszaj. Boże co ja gadam? Jak ona mogłaby się ruszyć?

Leże w ciemnym pomieszczeniu. Nic w nim nie widać. Głuchą cisze przerywają nierówne kroki na korytarzu. Drzwi uchylają się powoli, a do środka wchodzą Strażnicy. Zapalają pochodnie i wieszają na ścianach. Czuje strach. Chce krzyczeć ale nie mogę. Ucieczkę skutecznie blokują kraty wokół mnie. Jeden z nich podchodzi do mnie i zaczepia niewielką klamrę na kracie. Byłam niegrzeczna. Inaczej by tego nie zrobił. Ale co ja zrobiłam? Drobny impuls przechodzi przez klatkę. Jeszcze nic nie czuje, ale wiem że będzie gorzej.

-Hej! Obudź się. Co ci się stało? Jesteś cała mokra.
-Wo...
-A tak, już. Proszę. Znalazłem źródło pod ziemią niedaleko stąd. I jest tam jaskinia. Nie ma nikogo w środku ale widać, że ktoś tam mieszka.
-Ja. - Powiedziałam szeptem, czując jak chłopak mnie podnosi. Mój poprzedni sen nie dawał mi spokoju. Bałam się zasnąć. Nie chciałam wiedzieć jak się skończy.
-Zdrzemnij się. To powinno ci pomóc.
-Boję się - powiedziałam. Łzy zaczęły powoli spływać mi z oczu.
-Czego? Snu? - Powiedział rozbawiony, lecz gdy zobaczył, że płacze uśmiech zniknął z jego twarzy. Położył mnie na moim prowizorycznym łóżku w jaskini i zaczął przygotowywać obiad. Nie naciskał na rozmowę, wydaje mi się, że wiedział co czuję.

-Byłam w klatce.- Zaczęłam po obiedzie - Ktoś, chyba Strażnicy, weszli do pokoju. Mieli coś małego ze sobą. Potem jeden z nich przypiął coś do prentu w klatce. Nie wiem co to było, ale poczułam mrowienie, - Teraz już płakałam, nie byłam w stanie powstrzymać łez. Cała trzęsłam się z zimna i przerażenia. Nie czułam nawet bólu po ciosie nożem. - a potem... Słyszałam swój krzyk i... i... - Nie wiedziałam w którym momencie znalazłam się w jego ramionach. Posadził mnie sobie na kolanach i trzymał dopóki się nie uspokoiłam. Zaczął mówić do mnie spokojnym głosem, aż zasnęłam.

Obudziłam się dopiero w nocy. Widziałam księżyc na niebie, przez dziurę w suficie.
Byłam sama w grocie. Chłopaka nie było. Coś dziwnego zakuło mnie w pierś. Chyba myślałam, że będzie cały czas obok mnie.
Usłyszałam, że coś poruszyło się nade mną. Po cichu wyszłam z groty i ujrzałam chłopaka na tle okrągłej tarczy księżyca.
-Księżyc tak jakoś na mnie działa. - Powiedział gdy usiadłam obok niego. - Już drugi raz nie mogę spać. Czuję jak coś dziwnego, coś nie do opisania chcę się wydostać spod mojej skóry. - Dotchnął delikatnie swojej piersi. - Tak jakby coś tam czekało, aż je wypuszczę. - Nie chciałam tego przyznawać ale we mnie też coś siedziało. W nocy dawało mi się to we znaki, a dziś przy pełni po prostu chciało ze mnie wyskoczyć
-Mnie też śnią się koszmary. Dziwne przebłyski z przeszłości. Zawsze towarzyszy im taki dziwny czarny cień, który tak jakby mnie obserwuje. Wiem, że to dziwne, ale wydaje mi się, że teraz też gdzieś tu jest, że nade mną czuwa. - Obrócił się w moją stronę. Obejmowałam podkulone nogi rękami i wpatrywałam się w księżyc. Wydawał mi się nienaturalnie wielki. Hipnotyzował mnie, nie mogłam oderwać od niego oczu.
-On dodaje mi otuchy.
-Kto? - zapytał zdziwiony.
-Księżyc. Czuję się przy nim bezpieczna. Mimo, że nie mogę spać to jestem wypoczęta. Mam ochotę biegać i skakać. - Powiew wiatru sprawił, że zjeżyły mi się włosy na rękach. Zrobiło mi się zimno.
-Chodź. Wracajmy. Robi się zimno. - Chłopak pomógł mi wstać i wejść do jaskini.
-Jak masz na imię? - wypaliłam po dłuższej przerwie.
-Ja? Kunguru. Tak mi się wydaje. To była pierwsza rzecz jaką sobie przypomniałem. A ty?
-Wilkai. Czekaj. Przypomniałeś? To znaczy, że ty też nic nie pamiętasz?
-Przypomniałem sobie kilka rzeczy. Ale za każdym razem z wielkim bólem. Tak jakby coś rozsadzało mi czaszkę od środka.

Gdy się obudziłam Kunguru znów nie było w grocie. Nie wiem gdzie mógł pójść. Po kilku godzinach snu nadal potrzebowałam odpoczynku. Wstając poczułam dziwny ból w lewej nodzę. Po trzech krokach zaliczyłam bliskie spotkanie z ziemią. Nie wiedziałam co się stało. Chciałam się podeprzeć na rękach i wstać ale to też mi nie wyszło. Lewa ręka miała zadrapanie ciągnące się przez całe ramie. Brakowało na niej dużego kawałka skóry. Powoli spojrzałam w dół. Cała lewa strona mojego ciała była we krwi. Na nodze miałam dziwne zadrapania, podobne do tych na ręce. Kawałki skóry były powyrywane. Tak jakby zaatakowało mnie coś w nocy. Ale nie pamiętałam tego. Nie wiedziałam co się stało po tym jak skończyłam rozmowę z Kun'em. Chłopaka nie było w pobliżu więc musiałam sobie sama poradzić. Powoli, używając sprawnej ręki i nogi, doczołgałam się do naszego podziemnego źródła.
Znużona w wodzie spędziłam tak cały dzień. Chwile przed przyjściem Kungru wyszłam z wody. Nie miałam już problemów z ruszaniem się, a większość moich ran zasklepiła się nie pozostawiając blizn. Może mi się wydawało?
-Gdzie byłeś?
-Ja? Trochę zwiedzałem. - Zbyt szybko - Znalazłem trochę owoców. Z tego co pamiętam, to to są kokosy. - Palcem wskazał na coś włochatego i okrągłego.
-I, że niby jak to się je? Przeciez to coś jest twardsze od kamienia!
-Trzeba rozłupać. W środku znajduje się miąższ i sok. Nawet dobre. Mam też orzechy i jabłka. A ty? Co robiłaś?
-Ja? - czy mogłam mu a tyle zaufać, aby opowiedzieć o tajemniczym zdarzeniu? - Nic takiego. Kąpałam się w jednej z części źródła. I myślałam. O przeszłość... No wiesz próbowałam sobie coś przypomnieć.
-Ile tu już jesteśmy? Miesiąc? Dwa? A nawet nie umiemy ze sobą normalnie rozmawiać. Nie wiemy niczego. Mam dość, i mam zamiar coś z tym zrobić.
-No wiesz. Może, może ktoś nas tu przysłał by nas ochronić przed czymś?
-Ochronić? Wymazując pamięć?
-No to może tak naprawdę zawsze tu mieszkaliśmy, tylko nam się coś pomieszało?
-Oooo. Już rozumiem! Tobie się tu podoba! Mam racje?! I jak ty sobie wyobrażasz życie tu? Będziemy mieszkać w jaskini! Jeść jak małpy? A co potem! A co jeśli ktoś tam na nas czeka? Co jeśli ktoś nas porwał?!
-Ah tak?! A co jeśli się nas pozbyli bo mieli nas dość?! Czy ty myślisz, że mi jest łatwo? Tak?!
-Dobra wiesz co? Ta rozmowa nie ma sensu! Wychodzę!
Chłopak mnie zostawił. Wszyscy mnie zostawili. Porzucili. Jestem niechciana. Samotna. Na pewno o mnie zapomnieli. I zostawili tu! Na pastwę losu! Wrzucili do wody! Mogłam tego nie przeżyć! Jestem sama. Nie mogę nikomu ufać. Tak. Mogę ufać tylko sobie.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Raport z Wieży Badawczej Alfa I
Do: Kierownik Mabaya
Od: Szef Korpusu Alfa I, 9 dywizja

Sześćset sześćdziesiąt sześć obiektów wyeliminowanych. (w tym sześciuset utopionych). Czterdziestu czterech sobie nie radzi. Trójka powoli dochodzi do tego co się stało.
Jak na razie wszystko zgodnie z planem. Za dwa tygodnie wprowadzimy nowe obiekty i przedmioty, segregacja powinna pójść trzy razy szybciej.

Aha, co do obiektu Moja i Tisa, tak jak prosiłeś: obiekt Tisa przebudził skrywaną nienawiść. Obiekt Moja wymyka się spod kontroli. Co dwa tygodnie od wysłania obiektów na Kifo znika z pola widzenia kamer na dokładnie 30 minut. Któraś z kamer niestety nie działa. Trwają sprawdzania całej Wyspy. Postaramy się odwrócić ten proces by sprowadzić chłopaka na właściwą drogę.

Przepraszam za taką długą przerwę, ale mam wiele na głowie. Wie że to słaba wymówka :p
Co myślicie o tym rozdziale? Przyznam, że dodałam go przed wszelkimi poprawkami więc w najbliższym czasie może on ulec niewielkim zmianą.

piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 2

Czasy teraźniejsze
Obudziło mnie coś, co stukało nierównomiernie koło mojej głowy. Otworzyłam powoli oczy. W pomieszczeniu, w którym się znajdowałam było zbyt ciemno bym mogła się rozejrzeć. Powoli uniosłam się do pozycji siedzącej. Siedziałam na czymś zimnym. Metal? Spuściłam powoli nogi i spróbowałam wstać. Coś, albo raczej ktoś, chwycił mnie za rękę, a w brzuch wbił mi się pasek. Nie pozostało mi nic innego niż pozostać na miejscu.

Kilka minut później, albo może kilka godzin, pokój rozświetliła mała żarówka. Musiałam zmrużyć oczy bo nawet tak mała poświata powodowała niesamowity ból w okolicach skroni. Byliśmy w w samolocie. Na obu  ścianach luku znajdowały się metalowe ławki oddzielone od siebie plastikowymi rączkami. Oprócz tego nie było tu prawie niczego.  Stary metal pokrywał ściany i sufit. Na przeciw mnie i po moich bokach siedziało kilka osób. Chciałam coś powiedzieć jednak moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Głuchą cisze w pomieszczeniu przerwał równomierny zgrzyt, niewyobrażalnie bolesny dla moich uszu. Jak się okazało nie tylko dla moich. Wszyscy moi współtowarzysze podróży skulili się na tyle ile mogli na siedzeniach przykładając do uszu dłonie. Z barierek po obu moich stronach zaczęła unosić się para, a za nią podążały tafle z przeźroczystego materiału. Obserwowałam je dopóty, dopóki nie złączyły się ze sobą kilka centymetrów przed moim nosem. Nie byłam pewna z czego są stworzone. W sali po raz kolejny rozległo się nieznośne skrzypnięcie, tym razem lekko zagłuszone przez przeźroczystą szybę. Do luku, z drzwi których wcześniej nie zauważyłam, weszło kilkunastu ludzi w błękitnych zbrojach. Nie wiedziałam czemu ale w moim umyśle pojawiło się słowo 'Strażnicy'. Jeden z nich podszedł do mnie. W ręku miał dziwne urządzenie kształtem przypominające strzykawkę. Mężczyzna wsunął rękę przez tafle tak jakby w ogóle nie istniała i przyłożył użądzenie do mojej głowy. Igła wbiła się dokładnie środek mojej głowy, a dwie dziwne nakładki przykryły mi oczy. Zanim to nastąpiło zauważyłam, że pozostali Strażnicy robią dokładnie to samo z resztą dzieciaków. Salę przeszył głośny krzyk kilku z nich, reszta przypuszczając co się wydarzy zaczęła szamotać się na siedzeniach jednak to tylko pogarszało ich sytuację.
Urządzenie na mojej głowie zaczęło wibrować i wydawać dziwne dźwięki. Następnie poczułam ból. Ból nie do wytrzymania. Nie wiedziałam co mam zrobić; nie starczyło mi siły na krzyk, siedziałam więc spokojnie modląc się by ktoś mnie zabił, by zakończył tą męczarnie.

Po chwili, która dla mnie była wiecznością mężczyzna w zbroi odsunął się. Nie wiem do czego miał służyć ten 'zabieg'. Nie wiedziałam co ze mną zrobili ale czułam dziwną zmianę w sobie. Chciałam przypomnieć sobie twarz oprawcy, ale nie mogłam, mimo, że zdarzyło się to zaledwie kilka minut wcześniej. Nie umiałam sobie nic przypomnieć. Następninie moje wspomnienia zaczęły znikać z mojej głowy. Nie pamiętałam jak się nazywam, gdzie jestem. Nie znałam znaczenia słów przelatujących przez mój umysł. Moje mięśnie zapomniały jak mają funkcjonować. Nie umiałam utrzymać pozycji siedzącej i opadłam bezwładnie na ławkę. Nie mogłam się poruszyć. Zwykłe czynności jak oddychanie stały się dla mnie nieznośnie ciężkie. Czułam się tak, jakby ktoś usunął mi mózg. Wyczyścił pamięć. Wyzerował wszystko. Byłam jak niemowlę zdane na łaskę innych. Nie chciałam utracić wszystkiego. Nie chciałam stać się skorupą człowieka. Chwyciłam się ostatniej rzeczy jaka pozostała w moim umyśle - nienawiść. Nie wiem do kogo była ona skierowana albo co oznacza ale była to jedyna rzecz jaką mój umysł zdołał w sobie zatrzymać.
Wszyscy Strażnicy wycofali się z pomieszczenia zostawiając nas w osłupieniu.


Duszę się. Nie mogę oddychać. Wpadłam do oceanu. Woda powitała mnie z otwartymi ramionami zaciskając na mnie swe zimne macki. Staram się wypłynąć na powierzchnie, ale nie wiem jak to zrobić. Moje mięśnie po raz kolejny odmawiają posłuszeństwa. Odczuwam palący ból w klatce piersiowej. Płuca rozpaczliwie domagają się tlenu. Staram się uspokoić. Przypomnieć sobie jak się poruszać.

Zamknęłam oczy i zaczęłam przeczesywać mój umysł. Nie było nic. Pustka. Zero wspomnień, czy choćby informacji. Jedyne co widzę to nienawiść. Mała iskierka; jeżeli zgaśnie w moim umyśle nie pozostanie nic i umrę, jeżeli podtrzymam ją może mnie zniszczyć od środka.
Szczerze powiedziawszy nie wiem co mam wybrać. Wiem tylko, że nie chcę umierać, ale nie chcę też stracić swojego człowieczeństwa. Po chwili dochodzę do wniosku, że strach przed śmiercią jest większy. Postanawiam żyć jako skorupa wypełniona nienawiścią. Pierwotne instynkty przejmują nade mną kontrolę i wynurzam się na powierzchnie. Do suchego lądu - małej wyspy z wielkim wulkanem - dzieli mnie kilka mil. A może metrów? Jak mówiłam sama nie wiem co to znaczy. Wiem tylko, że odcinek przede mną jest długi, ale nie na tyle bym nie mogła sobie z nim poradzić.

Gdy udało mi się dopłynąć do plaży, palił mnie każdy mięsień mojego ciała. Zmuszanie mięśni do ruchów, których dopiero co się nauczyłam jest wycińczjące. Zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Nie wiem ile tak leżałam ale byłam wstanie podnieść się dopiero gdy zaczęło robić się ciemno.
Srebrna tarcza księżyca rozświetlała delikatnie jeszcze pomarańczowe niebo. Dawała akurat tyle światła bym mogła się rozejrzeć. Wyspa, na której się znajdowałam była dość duża. W odległości kilku stóp ode mnie znajdował się rzadki las, składający się głównie z palm i wierzb. Coś mi mówiło, że to połączenie nie było normalne.
Postanowiłam znaleźć sobie w nim nocleg.
Zaczynało robić się zimno, a ja nadal nie znalazłam odpowiedniego miejsca. Po długiej wędrówce przez las natrafiłam na szczelinę w skale. Księżyc był już wysoko, więc postanowiłam przespać się i jutro pomyśleć o lepszej kryjówce.
Jak się okazało nie było to wcale takie proste. Szczelina była dość wąska, i nie mogłam znaleźć odpowiedniej pozycji. Poza tym cały czas niepokoiła mnie ta wyspa. I jeszcze ta pustka w moim umyśle... Wiedziałam tylko to, co udało mi się zaobserwować wczoraj. Co jakiś czas przez mój umysł przelatywały pojedyncze słowa, a przypomnienie sobie ich znaczenia graniczyło z cudem.

Następnego dnia znalazłam inne miejsce na nocleg. Była to wydrążona skała z niewielkim wejściem. Trudno zauważalna. Ja też bym jej nie zauważyła, gdyby nie mała małpka pochylająca się na jakimś kwiatem w pobliżu wejścia, która uciekła gdy tyko mnie usłyszała. Od wczoraj nic nie jadłam, więc zdecydowałam się dokończyć małpie śniadanie. Gdy schyliłam się, by zerwać kwiat, ziemia pode mną się zawaliła i wpadłam do tej niezwykłej groty. 

Jaskinia była bardzo duża. Wydaje mi się, że pomieściłaby jeszcze setkę ludzi, a nadal byłoby w niej miejsce.
Po lewej stronie była skalna półka ukryta w wydrążeniu skały, na tyle duża bym mogła na niej spać. Kilka metrów dalej była kolejna, trochę większa. Na przeciwko był wielki kamień.
Do groty nie wpadało dużo światła, ale było w niej bardzo jasno.
Jednak najlepsze co tu znalazłam to małe źródełko z niezkazitelną wodą i niewielkim wodospadem. W źródle zauważyłam niewielkie kępki minerałów tuż pod taflą wody. Gdy promienie słoneczne na nie padały, kolorowe światełka rozświetlały całą jaskinie.
Byłam pod wrażeniem tego, co widziałam - Całość dawała niesamowity efekt.

Niepokój, który odczuwałam jeszcze przed chwilą opuścił mnie, a na jego miejsce pojawił się spokój. I chęć do działania. W głowie układałam już plan na najbliższe dni. Po pierwsze musiałam znaleźć inne wejście, bo nie uśmiechało mi się za każdym razem wpadać do środka. I to dosłownie., a po drugie musiałam zamaskować całą grotę i ustawić wokół niej jakieś pułapki, by nikt nie zniszczył tego miejsca.

Po skończonej pracy zabrałam się za szukanie jedzenia. Jeden marny kwiatek nie wystarczył mi na długo. Na szczęście zapamiętałam jak wygląda i udało mi się odnaleźć miejsce w którym rośnie - niestety było to dość daleko od mojej groty, więc postanowiłam zerwać ich jak najwięcej. Kilka zostawiłam, gdyż tak zrobiły małpy na innych grządkach. Nie wiedziałam po co ale czułam, że jest to ważne.
Kilka kolejnych godzin spędziłam na szukaniu dużych liści i lian, z których mogłabym zrobić wygodne łóżko. Znalazłam też kilka liści i kwiatów którymi ozdobiłam moją jaskinie.
Do wieczora obserwowałam zachowanie pobliskich zwierząt - co jedzą, gdzie chodzą, które są niebezpieczne. Zauważyłam też dym na pagórku oddalonym ode mnie o kilkanaście kilometrów. Ciekawość zżerała mnie od środka ale bałam się wyjść w nocy.

Następnego dnia postanowiłam zbadać źródło dymu. Z liści zrobiłam sobie torbę do której włożyłam jedzenia, kilka lian i parę innych przedmiotów znalezionych wczoraj.
Idąc starałam zapamiętać sobie jak najwięcej szczegółów by znaleźć drogę powrotną. Nie zwracałam uwagi na drogę i zderzyłam się z kimś przede mną. Pierwszą moją reakcją było odskoczenie do tyłu. Nieznajomy za to przysunął się do mnie przykładając mi ostrze o szyi. Poczułam jak spływa z niej coś zimnego i lepkiego, jak wylewa się ze mnie coraz większymi strumieniami. Zanim wstąpiłam w ciemność zobaczyłam jeszcze kilka obrazów z przeszłości.

-Cholera! Po co ja ją zaatakowałem? To był odruch. Przepraszam. Słyszysz? Nie chciałem tego zrobić obudź się.
-Jesteś moim...
-Co? - Chłopak przysunął się do mojego ucha. Nie usłyszał jednak nic więcej.

Przepraszam, że tak późno.
Dziękuje za prawie 500 wejść i 20 komentarzy
(nawet jeżeli połowa jest moja :p) 
Jak myślicie? Co będzie dalej?

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 1

18 lat wcześniej
Do pokoju kobiety wtargnęły straże. Jej mąż Hawan znał plany Zakonu od dawna.
Z jednej strony był to zaszczyt, z drugiej wiedział jak to wszystko się zakończy. Chcąc bronić siebie, żonę i to co być może się narodzi, chwycił za ozdobną dzidę zawieszoną nad kominkiem.
Jednak co mógł on jeden - cywil, przeciwko dwudziestce uzbrojonej po zęby straży wykonującej ślepo każde polecenie zwierzchników?
Wiedział, że to nie są już ludzie i nie chciał takiej przyszłości dla dziecka swojej żony. Znał plany zakonu wobec ukochanej od początku. Pozwalali na ich związek tylko i wyłącznie dla dobra 'produktu' - Tak właśnie traktowali nie narodzonych Strażników.
Mimo to dzielnie stanął teraz osłaniając żonę swoim ciałem. Był świadomy tego, że nic jej nie zrobią, takie mieli rozkazy, a i tak chciał ją przed nimi bronić.
Nie myśląc zbyt wiele pobiegł sprintem do pierwszego strażnika.
Strzał.
Huk.
Krzyk.
Upadek.
Ciemność.
Śmierć.
'Czy tylko tyle mogłem zrobić?' myślał.
Straż w czasie kiedy on umierał zdążyła wyprowadzić już zrozpaczoną kobietę z mieszkania.
'Hawan' słyszał jakby przez mgłę. 'Kochanie ratuj je, ratuj to dziecko' Chciał się podnieść, ale już po pierwszej próbie upadł. I kolejny raz, i kolejny. Jednak myśl o dziecku nie dawała mu spokoju. Podniósł się, i dogonił strażników. Ze złamaną już dzidą i siekierką do rąbania drewna, naparł na Straże. Zdołał zadrasnąć jedną zbroję, gdy usłyszał strzał. I kolejny, i jeszcze jeden. Postrzelili go już pięć razy, a on dalej próbował uratować żonę. W jego oczach płonął ogień. W oczach strażników zaś pojawił się strach. Uczucie, którego po latach  treningów nie powinni znać. A jednak, zawładnął nimi.
Przywódca wystrzelił jeszcze raz. Strzelał dopóki magazynek w jego broni nie był pusty. Drżącą ręką nie mógł przeładować broni, zaczął się więc cofać.
Ich przeciwnik miał niedowład rąk, teoretycznie rzecz biorący był już sześć razy martwy. I, teoretycznie, nie mógł im nic zrobić.
W furii płonącej w jego oczach chwycił złamaną dzidę w zęby i podbiegł do lidera straży. Znał wszystkie słabe punkty zbroi, którą zaprojektował.
Jego cios trafił.

Hawan padł na ziemię tym razem już martwy.
Strażnik był zdziwiony, i nie tylko on jeden. Jedna kropla krwi spłynęła po błękitnej zbroi. Cios nie był śmiertelny, ale celny. Hawan nie chciał go zabić, ale udowodnić, że jest lepszy. Jedna kropla. Tyle wystarczyło by strażnik został skazany na śmierć.

Takie obowiązywały zasady w Zakonie. Jedna kropla i jesteś martwy.
Lider był młody. Dopiero co zakończył szkolenie. Nie chciał umierać. Nikt przecież, prócz jego kampanii nie widział zdarzenia. Łudził się, że może nawet oni nie widzieli.

- Swan, ściągnij zbroję. - Powiedział jeden ze Strażników.
- Jeorge, nie rób tego. To tylko jedna kropla. Cios zadany przez furiata, to się nie liczy. Prawda? Daj spokój nikt cię nie będzie winił. Nie rób tego!
-Swan jesteś właśnie dowodem na to, że jest to jedyne słuszne rozwiązanie. Zaznałeś strachu, straciłeś honor. Masz usterkę. A teraz ściągnij zbroję.- Swan padł na kolana. Zaczął się cofać, aż wreszcie wstał i poprostu odbiegł.
-A mogłeś zginąć z honorem, jak prawdziwy Strażnik.-Strzał. Jedno precyzyjne uderzenie. Swan był martwy.

Twarze pozostałych Strażników nic nie wyrażały. Nie przejmowali się tym co zaszło przed chwilą przed ich oczami. Tutaj było to na porządku dziennym.
-Hawan miał racje. Jesteście zwykłymi Maszynami. Marionetkami w rękach zakonu! Nie jesteście ludźmi.
-Patrzcie jaka odważna. Miejmy nadzieje, że dziecko to po tobie przejmie.- Joerge podszedł powoli do kobiety i uniósł jej podbródek. Teraz patrzyli sobie prosto w oczy.
-Nas tak nienawidzisz, a twoje dziecko kochasz? Jest takie samo jak my.- I odszedł zostawiając kobietę w osłupieniu.

Wiedziała jakie plany wobec niej miał Zakon, ale dopiero teraz dotarło do niej jakie ma wobec jeszcze nie poczętego dziecka. Ma być Strażnikiem.
-Stra... żnikiem...?
-Nie nie nie, nie będzie Strażnikiem. Będzie Zabójcą. Pierwszym od wieków. Wielki zaszczyt. Do tego będzie liderem Zabójców. Jako matka powinnaś być dumna.
-Dlaczego ja?-Zapytała drżącym głosem
-Dlaczego? Geny. Jesteś takim samym produktem jak my wszyscy tutaj. Cóż, prawdę mówiąc jesteś nawet lepsza. Od pokoleń przygotowywali materiał pod Zabójcę. Wiesz jak to jest, trudno jest połączyć wszystkie najlepsze geny. Było dziewięćset kilka kandydatek, zostały trzy czy cztery, nie wiem może pięć? A ty jesteś najlepsza, więc powinnaś się cieszyć. Popatrz; Nieprzeciętna inteligencja, odpowiednia figura, zwinność i zręczność, niestandardowe myślenie, silna wola, choć sam nie wiem czy to dobrze bo może nam się nie udać nad nią panować, - mówił bardziej do siebie niż do kobiety. - jeszcze ta waleczność. Na dodatek nie rozpłakałaś się ani razu przy całym zdarzeniu, nie zdradziłaś żadnych poufnych informacji mimo, że mogłoby to uratować twoje życie, bardzo dobre geny. - dodał w zamyśleniu. - Ponadto w twojej linii był wiele silnych kobiet i mężczyzn, z bardzo wysoką inteligencją. Ojciec dziecka też ma bardzo dobre geny, szkoda, że będzie musiał zginąć.
-Ojciec?!
-Będziecie mieli czas by się poznać wystarczająco dobrze. Powiem tylko tyle, że twój kandydat ma najsilniejsze, wyselekcjonowane geny od kilku dekad. Niesamowity słuch jak u jakiegoś nietoperza, i węch psa. Do tego w obu liniach nie było nikogo z wadą wzroku. Dziecko będzie idealnym Zabójcą. A teraz koniec gadania. Trzeba cię przygotować na spotkanie z tatusiem.
***
-Nazywam się Leila- powiedziała nieśmiało kobieta.
-Blach. Tak mi przynajmniej powiedzieli. Ile mamy czasu? Miesiąc?
Czyli jeszcze całe 29 dni. - Rozmowę zaczęli dziś. Wczoraj żadne z nich nie miało na nic ochoty.
-Mam prośbę. - zaczęła powoli - chciałabym cię najpierw trochę poznać.
-Jestem za. Mam coś o sobie opowiedzieć?
-Mhmmm.
Dwa tygodnie później
-Może uda nam się je uchronić? Co jeśli się sprzeciwimy?
-Dojdzie do sztucznego zapłodnienia - Odparł Blach. Zakochał się szczerze w tej pięknej blondynce, i chciał jej oszczędzić cierpień. Dla niego Leila była najpiękniejszą kobietą świata.
Ona czuła się podobnie. Kochała Blach'a.
-Czuję się podle.
-Co się znów dzieje kochanie?
-Zostaniesz zabity za kilka dni, mnie pozwolą żyć jeszcze trzy lata.
-Nie martw się, zadbaj o siebie i o dziecko. - pocałował ją w czoło.
***
-Słuchajcie! Wiem, że mnie słyszycie i widzicie! Jestem w ciąży. Ale równie dobrze mogę zabić to dziecko jeśli nie spełnicie mojej prośby. - Do pokoju weszła Straż. Kierowali się w stronę Blach'a. Leila spodziewała się tego i wyciągnęła z kieszeni stary nóż.
-Jeszcze krok a dziecko będzie martwe. - Strażnicy wiedzieli jak mają reagować w takich sytuacjach. Lata treningu nie poszły na marne. Nie mając innego wyjścia odstawili broń i zaczęli wycofywać się z pomieszczenia. - Brawo, a teraz wyjdźcie grzecznie z tego pokoju, zamknijcie drzwi i przyślecie mi kogoś kto może podejmować decyzję.
-Nie muszą wychodzić. Przyszedłem zobaczyć co to za zamieszanie.
-Oh, wasza wysokość - powiedziała ironicznie - proszę wybaczyć, że przeszkodziłam ale mam taką prośbę.
-Spełnię każdą, ale najpierw daj chwilę bym mógł wypełnić obowiązki. - zwrócił się do Strażników - Myślałem, że jesteście lepsi. Nie dziwie się, że kobieta ma nóż ale to wy powinniście na to wpaść i ich dokładnie przeszukać. Przez waszą głupotę muszę teraz spełnić jakąś durną prośbę. Bez obrazy Leila.
-Nie gniewam się. Naprawdę.
-Kończymy współprace - dodał Kierownik z ironią w głosie. Wszyscy dobrze wiedzieli co to oznacza.
-A więc? Co to za prośba?
-Blach ma ujrzeć swoje dziecko. Tylko tyle.
-Nie ma sprawy. Coś jeszcze? Nie? To dobrze.
-Czekaj stop. - zaczął Blach - Tak po prostu? Żadnych ukrytych haczyków?
-Nie. Prosiliście o dodatkowe dziewięć miesięcy życia. Proszę bardzo. Czy to tego właśnie chcecie?
-Tak. - powiedzieli jednocześnie.
Dziewięć miesięcy później
-Wytrzymaj jeszcze chwilę. - powiedziała przełożona pielęgniarek.
-Aaaaaaa! Nie mogę już. Ja nie chcę! Aaaaa! - krzyknęła jeszcze raz.
-Jeszcze raz. Widzę już główkę. Dasz radę. Powoli. Mam. Chłopczyk tak jak przewidywali. - Powiedziała uśmiechnięta pielęgniarka.
-Jeszcze nie koniec- odezwała się następna. - Mamy bliźniaki, jeszcze jedno dziecko.
-Bliźniaki! USG nic nie wykazywało! widzieliśmy tylko zdrowego chłopca.
-Co to ma znaczyć!- Do sali wszedł kierownik.
-Może mi któraś z was wytłumaczyć co tu się dzieje! - Huknął - widzę, że chłopak już się urodził na co czekacie?!
-Mamy problem panie kierowniku. W środku jest jeszcze jedno dziecko.
-Dziecko?! Kolejne?!
-Co mamy zrobić?
-Milcz kobieto! Musi się urodzić, a potem... tak potem - zamyślił się - dobrze już wiem. Będziemy szkolić ich obydwóch na Zabójców, a później... tak będzie wprost idealnie. Zbawca nadal nad nami czuwa.
-Aaaaah. - ciszę w sali przerwał krzyk Leily. Kolejne dziecko było na świecie. - Mogę je zobaczyć? Proszę.
-Oczywiście. - odpowiedziała pielęgniarka.
-Moje małe. Kochane. Śliczne. Chłopczyk i...
-Dziewczynka. Drugie dziecko to dziewczynka.
-Dziewczynka. Moja mała. Czy mogę nadać im imiona? - Kierownik lekko siknął głową. - Kunguru, dla chłopca i... Gdzie Blach?
-Nie martw się, tatuś właśnie tu idzie.
Pomieszczenie przeszyło ciche syknięcie otwierających się drzwi. Do sali weszło dwóch Strażników wlokąc za sobą czyjeś wychudzone ciało.
-Blach?- Spytała niepewnie. Strażnicy rzucili chłopakiem. Jego ciało upadło bezwładnie. Podniósł się powoli. Uniósł głowę i ujrzał miłość swego życia. A obok jego ukochanej, leżały dwa małe ciałka. I właśnie wtedy wiedział już, że nie może poddać się bez walki. Zobaczył je. Wiedział, że nic im nie grozi. Znosił te miesiące tortur, męczarni tylko by móc ujrzeć ten obrazek. Nie miał już nic do stracenia. Podszedł do łóżka Leily przepychając się między pielęgniarkami.
-Blach, jak ty wyglądasz? Co oni ci zrobili?- chłopak był wychudzony i ewidentnie odwodniony. Wyglądał jakby nie spał za dużo, całe jego ciało zdobiły sińce i blizny.
-Ciii. Pamiętaj, że was kocham.- Pocałował ją w usta.
Leila widziała tylko jak Blach wyciąga namiastkę noża i uderza nim w pierwszego ze strażników. Lekko go zadrasnął ale wiedział, że to wystarczy. Rzucił się na drugiego. Po chwili było już po wszystkim. Trzeci strażnik zaalarmowany hałasem wszedł do środka i strzelił chłopakowi kulkę między oczy.
Blach spojrzał po raz ostatni na dzici i ukochaną. Spojrzał na dziewczynkę wypowiadając po cichu 'Wilkai' po czym runął na ziemię. Umarł z uśmiechem na ustach.
-Wilkai. Dziewczynka ma mieć na imię Wilkai.- Po chwili dzieci zostały jej odebrane. Jedyne co zostało im po rodzicach to imiona, i oni nawzajem. Miała nadzieje, że będą mądrzejsi i będą trzymać się razem. Że nie staną się kolejnym produktem Zakonu Mrozu czy Zimna. Jak zwał tak zwał. Kobieta wiedziała, że zobaczy ich za trzy lata. Mimo, iż szkolenie Zabójców przebiegało w ukryciu i nikt tak na prawdę nic o nim nie wiedział. Oprócz niej. To ona kiedyś je udoskonaliła. I była przerażona tym co czeka jej dzieci.

Dowiedzieliście się trochę o przeszłości naszej bohaterki. 
Co o tym myślicie? Przepraszam Króliczku za brak 'bum' 
ale obiecuję, że będzie w następnym. :p 
Jeżeli macie jakieś uwagi dotyczące opowiadania lub bloga to piszcie :)
Szczęśliwego Nowego Roku! 
Wiem trochę późno, ale mój komputer odmówił 
współpracy a rozdział miałam na dysku zapisany :/ 
Ale co tam nie użalam się :p Jak minęły wam święta? 

niedziela, 7 grudnia 2014

Prolog

Chciałabym opowiedzieć wam jak doszło do Trzeciej Światowej Wojny. Chciałabym podzielić się z kimś tym co wiem, zanim moje życie - zgodnie z ich planem- dobiegnie końca.

W rzeczywistości Wojna była wielkim planem Zakonu Mrozu założonym już dawno przez trzynastkę najpotężniejszych rodów. Zapewne myślicie, że zwariowałam. Nie wiem, nie przeczę. Nie wiem nawet czy to co robię nie jest przypadkiem zaplanowane.
-Trzecia wojna?
-To nie spisek, tak się złożyło: przypadek za przypadkiem. Wiele osób tak właśnie myślało. Mylili się. I to bardzo. Członkowie Zakonu właśnie tego chcieli.
Jeśli tak myślisz to jesteś już zmanipulowany, jeśli wydaje ci się, że tak nie myślisz- to przeszedłeś przez pranie mózgu, jeśli jednak tak nie myślisz to albo jesteś jeszcze nie narodzonym dzieckiem albo zostaniesz wyeliminowany. Ciekawy wybór prawda?

Opowiem wam jak to się zaczęło. Jak w środku potężnej organizacji powstał bunt, który, jak wydawało się Przywódcom, został stłumiony.
Zawsze nam powtarzali, że mamy przewyższyć naszych mistrzów inaczej zginiemy, zostaniemy zmieceni, zdeptani, przeżuci i wypluci. Każdy wiedział, że jest to zadanie nie do wykonania. Albo inaczej: oni chcieli, żebyśmy myśleli, że jest to niewykonalne. Tak, wiem trochę to zagmatwane.
Ironią jest, że słowo 'niewykonalne' nie istnieje w słowniku Zakonu. Wszystko się da zrobić, a jak ktoś nie potrafi to znaczy, że jest bezużyteczny i może służyć za cel do ćwiczeń.

Tak się składa, że grupka nastolatków, nie wierząca w granice, obrała sobie to za cel i przysięgli sobie, że jak im się nie uda to zginą. Taki efekt prania mózgu.
I powiem wam że udało nam się dokonać niemożliwego. Nam- grupie nastolatków, która miała być Składem Specjalnym. Kolejnymi SS-ami. Udało nam się spełnić ich wymaganie powiedziane w żartach, podczas godzin morderczego treningu. Plan Zakonu na pewno nie potoczył się tak jak chcieli. Tak mi się wydaje. A może po prostu taki był ich plan? Może jesteśmy tylko grupą marionetek? Sama już nie wiem. Widziałam jak potrafią manipulować człowiekiem.
Może jestem produktem systemu, może przeszłam pomyślnie pranie mózgu, ale tak jak mówiłam, wydaje mi się, że udało mi się to pokonać, że udało udaremnić nam się ich plan sięgający ponad 2000 lat wstecz. Do momentu w którym zaczęli manipulować całymi masami.


Dwa tysiące kilka lat temu jak każdy wie na świat przyszedł pewien szczególny człowiek. Człowiek ten oświecił bowiem ludzi - tak myśleli.
Nauczał ich, pomagał biednym, rozwiązywał konflikty i wszystkim po kolei mieszał w głowach, kontrolując najpierw rynek Soko, małe miasto na wschodzie naszego kontynentu, później miasto a następnie kilkadziesiąt metropolii.
Większość osób zna go jako Zbawiciela Życia. Nikt jednak nie wie, że tak na prawdę było on stworzony przez grupkę ludzi, którym marzyła się władza nad światem.
Nauczyli stosować się technik manipulacji, swój plan wdrażali w życie bardzo powoli gdyż wiedzieli, że inaczej ktoś mógłby coś zacząć podejrzewać. Ta grupa była naprawdę inteligentna. Tak na prawdę cały nasz świat jest dla nich grą, do której piszą scenariusz. Zawładnęli każdym. Nawet tobą. Kto wie czy to co czytasz również nie jest ich sposobem otumanienia zmysłów? Uśpienia czujności mas a nie pojedynczych jednostek? Nie wiem. Nie wiem nawet czy żyjemy w tym samym świecie, w którym żyliśmy jeszcze niedawno.

Mój świat jest nazywany Wodą. Większość naszej planety właśnie z niej się składa więc nie było wielkich dyskusji co do nazwy.
Niegdyś jeden kontynent, jest dziś rozdzielony na kilka mniejszych części. Według wierzeń tutejszej ludności  na świat dawno temu Stwórca przysłał Zbawiciela. Pół-boga mającego pomóc ludziom; jednak nie każdy za nim przepadał.
Wysoko postawieni królowie obawiali się go. Przerażała ich jego niesamowita zdolność manipulacji nad ludźmi. Chcieli się go pozbyć. I udało im się; jednak nie wiedzieli, że tak naprawdę byli pionkami w jednej wielkiej grze Mrozu - Zakonu, z którego ów Zbawiciel pochodził. Jego życie, podobnie jak każdego innego członka było dokładnie zaplanowane. Łącznie z datą urodzenia i śmierci.

Zakonem rządziła trzynastka już wspominanych osób. Żyli ze sobą w symbiozie bo nie mogę powiedzieć, że w pokoju.
Pierwsi Przywódcy zaplanwai całą historię Wody, aż po zniszczenie planety w odległej przyszłości.
Dzisiejsi przywódcy Zakonu również są ich pionkami; myślą, że oni tu żądzą jednak są równie zmanipulowani jak ofiary Zbawiciela. Myślą, że to oni wydają rozkazy, a one tak naprawdę zostały wydane dawno temu, na samym początku. Pierwsi Przywódcy przechytrzyli nawet samą śmierć.
Władają teraz miliardami żyć, a wszystko przez to, że umieli wykorzystać swą nieprzeciętną inteigencję. Umieli przewidzieć zachowania ludzi daleko w przód opierając się na własnych obserwacjach.
Śmierć Zbawiciela była strategicznym posunięciem. W tym czasie iskierka 'nadzieji', 'wiary', i 'miłości' żarzyła się pomału w ludzkich duszach, aż zyskała na mocy pochłaniała ludzi żywym ogniem.
Kilka kolejnych posunięć doprowadziło w końcu do rozpadu innego zakonu, który zagrażał planom Pierwszych Przywódców. Zakon ten został zniszczony 1800 lat później. Oczywiście członkowie Zimna rozpuścili plotkę, że zakon ten działa potajemnie i że zniszczył Zimno, by kontrolować tych, którzy myśleli, że są wolni od Mrozu i że podejmują własne, nie przewidziane decyzje.
Kolejne posunięcia doprowadziły do Pierwszej Światowej Wojny, w której brały udział wszystkie Części Wielkiego Kontynentu. Zniszczenia były ogromne. Kilka państw nawet po oficjalnym zakończeniu wojny prowadziło bitwy. Ci którzy ocaleli wierzyli jeszcze bardziej w moc Zbawiciela. Ci którzy stracili wszystko nienawidzili go jeszcze bardziej. Ale byli też tacy co w zbawiciela nie wierzyli. Część z nich otwarcie o tym mówiła- zaraz później zostali wyeliminowani. Druga część potajemnie walczyła z Zakonem zyskując na sile.
Jednak jak jedno małe stowarzyszenie ma pokonać zakon istniejący już ponad tysiąc dziewięćset lat?
Posunięcia Stowarzyszenia, które przybrało później nazwę Gwiazdy Wieczornej, ingerowały w plany Zakonu. Przywódcy nie wiedzieli jak mają doprowadzić do ich rozpadu. Zaczęli jednak powoli skłócać członków Stowarzyszenia, by sami siebie zniszczyli. Plan nie był zbyt stabilny, jednak powiódł się.

To wszystko doprowadziło do kolejnej Światowej Wojny. Zakon zyskał władze w kilku kluczowych miejscach. Złoża ropy i gazu w Idephie; kopalnie soli w Burksji; zyskali równierz władze nad jednym z największych kontynentów - nad Vin-yard'em.

Nikt nie widział działań zakonu w tym wszystkim, nikt oprócz największego kraju na Quien-yard'zie - Doqu.
Przywódca tego kraju chciał zwrócić uwagę całego kontynentu jednak po tym jak po wojnie zgarnęli najwięcej ziem nikt nie chciał im wierzyć. Zakon znów odniósł zwycięstwo. Mniej więcej kilka lat po tym zdarzeniu urodziłam się ja.
Byłam dzieckiem bardziej niż zaplanowanym. Zakon zyskiwał coraz więcej wrogów i ja miałam się ich pozbyć.

Opowiem wam jak wyglądało życie Wody w tym czasie. Opowiem wam jak to wszystko się skończyło. Jak dwa tysiące lat tyranii przerwała grupa nastolatków- albo raczej głupi żart ich trenerów.



A wiec prolog już jest! Mam nadzieję, że się wam podoba. 
Musiałam wcisnąć tu tyle informacji 
by w późniejszych rozdziałach wszystko było jasne. 
Bardzo proszę o komentarze z waszymi opiniami ^^

PS Dodam jeszcze, że rozdziały nie będą pojawiały się często.
 Przepraszam i mam nadzieje, że to się zmieni ale nic nie obiecuję

PS 2 Jak podoba się wam szablon? 
wykonała go nielivka z kropli sztuki za co bardzo jej dziękuję

Template by Nielivka