piątek, 27 lutego 2015

Rozdział 2

Czasy teraźniejsze
Obudziło mnie coś, co stukało nierównomiernie koło mojej głowy. Otworzyłam powoli oczy. W pomieszczeniu, w którym się znajdowałam było zbyt ciemno bym mogła się rozejrzeć. Powoli uniosłam się do pozycji siedzącej. Siedziałam na czymś zimnym. Metal? Spuściłam powoli nogi i spróbowałam wstać. Coś, albo raczej ktoś, chwycił mnie za rękę, a w brzuch wbił mi się pasek. Nie pozostało mi nic innego niż pozostać na miejscu.

Kilka minut później, albo może kilka godzin, pokój rozświetliła mała żarówka. Musiałam zmrużyć oczy bo nawet tak mała poświata powodowała niesamowity ból w okolicach skroni. Byliśmy w w samolocie. Na obu  ścianach luku znajdowały się metalowe ławki oddzielone od siebie plastikowymi rączkami. Oprócz tego nie było tu prawie niczego.  Stary metal pokrywał ściany i sufit. Na przeciw mnie i po moich bokach siedziało kilka osób. Chciałam coś powiedzieć jednak moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Głuchą cisze w pomieszczeniu przerwał równomierny zgrzyt, niewyobrażalnie bolesny dla moich uszu. Jak się okazało nie tylko dla moich. Wszyscy moi współtowarzysze podróży skulili się na tyle ile mogli na siedzeniach przykładając do uszu dłonie. Z barierek po obu moich stronach zaczęła unosić się para, a za nią podążały tafle z przeźroczystego materiału. Obserwowałam je dopóty, dopóki nie złączyły się ze sobą kilka centymetrów przed moim nosem. Nie byłam pewna z czego są stworzone. W sali po raz kolejny rozległo się nieznośne skrzypnięcie, tym razem lekko zagłuszone przez przeźroczystą szybę. Do luku, z drzwi których wcześniej nie zauważyłam, weszło kilkunastu ludzi w błękitnych zbrojach. Nie wiedziałam czemu ale w moim umyśle pojawiło się słowo 'Strażnicy'. Jeden z nich podszedł do mnie. W ręku miał dziwne urządzenie kształtem przypominające strzykawkę. Mężczyzna wsunął rękę przez tafle tak jakby w ogóle nie istniała i przyłożył użądzenie do mojej głowy. Igła wbiła się dokładnie środek mojej głowy, a dwie dziwne nakładki przykryły mi oczy. Zanim to nastąpiło zauważyłam, że pozostali Strażnicy robią dokładnie to samo z resztą dzieciaków. Salę przeszył głośny krzyk kilku z nich, reszta przypuszczając co się wydarzy zaczęła szamotać się na siedzeniach jednak to tylko pogarszało ich sytuację.
Urządzenie na mojej głowie zaczęło wibrować i wydawać dziwne dźwięki. Następnie poczułam ból. Ból nie do wytrzymania. Nie wiedziałam co mam zrobić; nie starczyło mi siły na krzyk, siedziałam więc spokojnie modląc się by ktoś mnie zabił, by zakończył tą męczarnie.

Po chwili, która dla mnie była wiecznością mężczyzna w zbroi odsunął się. Nie wiem do czego miał służyć ten 'zabieg'. Nie wiedziałam co ze mną zrobili ale czułam dziwną zmianę w sobie. Chciałam przypomnieć sobie twarz oprawcy, ale nie mogłam, mimo, że zdarzyło się to zaledwie kilka minut wcześniej. Nie umiałam sobie nic przypomnieć. Następninie moje wspomnienia zaczęły znikać z mojej głowy. Nie pamiętałam jak się nazywam, gdzie jestem. Nie znałam znaczenia słów przelatujących przez mój umysł. Moje mięśnie zapomniały jak mają funkcjonować. Nie umiałam utrzymać pozycji siedzącej i opadłam bezwładnie na ławkę. Nie mogłam się poruszyć. Zwykłe czynności jak oddychanie stały się dla mnie nieznośnie ciężkie. Czułam się tak, jakby ktoś usunął mi mózg. Wyczyścił pamięć. Wyzerował wszystko. Byłam jak niemowlę zdane na łaskę innych. Nie chciałam utracić wszystkiego. Nie chciałam stać się skorupą człowieka. Chwyciłam się ostatniej rzeczy jaka pozostała w moim umyśle - nienawiść. Nie wiem do kogo była ona skierowana albo co oznacza ale była to jedyna rzecz jaką mój umysł zdołał w sobie zatrzymać.
Wszyscy Strażnicy wycofali się z pomieszczenia zostawiając nas w osłupieniu.


Duszę się. Nie mogę oddychać. Wpadłam do oceanu. Woda powitała mnie z otwartymi ramionami zaciskając na mnie swe zimne macki. Staram się wypłynąć na powierzchnie, ale nie wiem jak to zrobić. Moje mięśnie po raz kolejny odmawiają posłuszeństwa. Odczuwam palący ból w klatce piersiowej. Płuca rozpaczliwie domagają się tlenu. Staram się uspokoić. Przypomnieć sobie jak się poruszać.

Zamknęłam oczy i zaczęłam przeczesywać mój umysł. Nie było nic. Pustka. Zero wspomnień, czy choćby informacji. Jedyne co widzę to nienawiść. Mała iskierka; jeżeli zgaśnie w moim umyśle nie pozostanie nic i umrę, jeżeli podtrzymam ją może mnie zniszczyć od środka.
Szczerze powiedziawszy nie wiem co mam wybrać. Wiem tylko, że nie chcę umierać, ale nie chcę też stracić swojego człowieczeństwa. Po chwili dochodzę do wniosku, że strach przed śmiercią jest większy. Postanawiam żyć jako skorupa wypełniona nienawiścią. Pierwotne instynkty przejmują nade mną kontrolę i wynurzam się na powierzchnie. Do suchego lądu - małej wyspy z wielkim wulkanem - dzieli mnie kilka mil. A może metrów? Jak mówiłam sama nie wiem co to znaczy. Wiem tylko, że odcinek przede mną jest długi, ale nie na tyle bym nie mogła sobie z nim poradzić.

Gdy udało mi się dopłynąć do plaży, palił mnie każdy mięsień mojego ciała. Zmuszanie mięśni do ruchów, których dopiero co się nauczyłam jest wycińczjące. Zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Nie wiem ile tak leżałam ale byłam wstanie podnieść się dopiero gdy zaczęło robić się ciemno.
Srebrna tarcza księżyca rozświetlała delikatnie jeszcze pomarańczowe niebo. Dawała akurat tyle światła bym mogła się rozejrzeć. Wyspa, na której się znajdowałam była dość duża. W odległości kilku stóp ode mnie znajdował się rzadki las, składający się głównie z palm i wierzb. Coś mi mówiło, że to połączenie nie było normalne.
Postanowiłam znaleźć sobie w nim nocleg.
Zaczynało robić się zimno, a ja nadal nie znalazłam odpowiedniego miejsca. Po długiej wędrówce przez las natrafiłam na szczelinę w skale. Księżyc był już wysoko, więc postanowiłam przespać się i jutro pomyśleć o lepszej kryjówce.
Jak się okazało nie było to wcale takie proste. Szczelina była dość wąska, i nie mogłam znaleźć odpowiedniej pozycji. Poza tym cały czas niepokoiła mnie ta wyspa. I jeszcze ta pustka w moim umyśle... Wiedziałam tylko to, co udało mi się zaobserwować wczoraj. Co jakiś czas przez mój umysł przelatywały pojedyncze słowa, a przypomnienie sobie ich znaczenia graniczyło z cudem.

Następnego dnia znalazłam inne miejsce na nocleg. Była to wydrążona skała z niewielkim wejściem. Trudno zauważalna. Ja też bym jej nie zauważyła, gdyby nie mała małpka pochylająca się na jakimś kwiatem w pobliżu wejścia, która uciekła gdy tyko mnie usłyszała. Od wczoraj nic nie jadłam, więc zdecydowałam się dokończyć małpie śniadanie. Gdy schyliłam się, by zerwać kwiat, ziemia pode mną się zawaliła i wpadłam do tej niezwykłej groty. 

Jaskinia była bardzo duża. Wydaje mi się, że pomieściłaby jeszcze setkę ludzi, a nadal byłoby w niej miejsce.
Po lewej stronie była skalna półka ukryta w wydrążeniu skały, na tyle duża bym mogła na niej spać. Kilka metrów dalej była kolejna, trochę większa. Na przeciwko był wielki kamień.
Do groty nie wpadało dużo światła, ale było w niej bardzo jasno.
Jednak najlepsze co tu znalazłam to małe źródełko z niezkazitelną wodą i niewielkim wodospadem. W źródle zauważyłam niewielkie kępki minerałów tuż pod taflą wody. Gdy promienie słoneczne na nie padały, kolorowe światełka rozświetlały całą jaskinie.
Byłam pod wrażeniem tego, co widziałam - Całość dawała niesamowity efekt.

Niepokój, który odczuwałam jeszcze przed chwilą opuścił mnie, a na jego miejsce pojawił się spokój. I chęć do działania. W głowie układałam już plan na najbliższe dni. Po pierwsze musiałam znaleźć inne wejście, bo nie uśmiechało mi się za każdym razem wpadać do środka. I to dosłownie., a po drugie musiałam zamaskować całą grotę i ustawić wokół niej jakieś pułapki, by nikt nie zniszczył tego miejsca.

Po skończonej pracy zabrałam się za szukanie jedzenia. Jeden marny kwiatek nie wystarczył mi na długo. Na szczęście zapamiętałam jak wygląda i udało mi się odnaleźć miejsce w którym rośnie - niestety było to dość daleko od mojej groty, więc postanowiłam zerwać ich jak najwięcej. Kilka zostawiłam, gdyż tak zrobiły małpy na innych grządkach. Nie wiedziałam po co ale czułam, że jest to ważne.
Kilka kolejnych godzin spędziłam na szukaniu dużych liści i lian, z których mogłabym zrobić wygodne łóżko. Znalazłam też kilka liści i kwiatów którymi ozdobiłam moją jaskinie.
Do wieczora obserwowałam zachowanie pobliskich zwierząt - co jedzą, gdzie chodzą, które są niebezpieczne. Zauważyłam też dym na pagórku oddalonym ode mnie o kilkanaście kilometrów. Ciekawość zżerała mnie od środka ale bałam się wyjść w nocy.

Następnego dnia postanowiłam zbadać źródło dymu. Z liści zrobiłam sobie torbę do której włożyłam jedzenia, kilka lian i parę innych przedmiotów znalezionych wczoraj.
Idąc starałam zapamiętać sobie jak najwięcej szczegółów by znaleźć drogę powrotną. Nie zwracałam uwagi na drogę i zderzyłam się z kimś przede mną. Pierwszą moją reakcją było odskoczenie do tyłu. Nieznajomy za to przysunął się do mnie przykładając mi ostrze o szyi. Poczułam jak spływa z niej coś zimnego i lepkiego, jak wylewa się ze mnie coraz większymi strumieniami. Zanim wstąpiłam w ciemność zobaczyłam jeszcze kilka obrazów z przeszłości.

-Cholera! Po co ja ją zaatakowałem? To był odruch. Przepraszam. Słyszysz? Nie chciałem tego zrobić obudź się.
-Jesteś moim...
-Co? - Chłopak przysunął się do mojego ucha. Nie usłyszał jednak nic więcej.

Przepraszam, że tak późno.
Dziękuje za prawie 500 wejść i 20 komentarzy
(nawet jeżeli połowa jest moja :p) 
Jak myślicie? Co będzie dalej?

2 komentarze:

  1. Ciekawa opowieść :)
    Podoba mi się jak piszesz. Potrafisz wprawić czytelnika don rozmyślań typu: co będzie dalej? kim on jest? co się stało?
    Naprawdę podoba mi si Twój blog:)
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za twoją opinie, taki komentarz motywuje do działania :)

    OdpowiedzUsuń

Template by Nielivka